wtorek, 20 stycznia 2015

As long as you love me 9


-Wpuścicie ją! - krzyknął.
Ten głos...
-Wpuścicie ją powiedziałem
-Proszę, proszę kogo my tu mamy... - powiedział trzymający mnie facet. Ponownie upadłam uderzając o ziemie. -Panie Bieber, jak leci?
-Ja nie mam czasu na pogawędki ale mój ojciec chętnie by z tobą zamienił parę słów.- Powiedział spokojnie ale w jego oczach było widać zdenerwowanie.
-Too, Pan Bieber w mieście ? - speszył się.
-Wpuścicie ją. - powtórzył nie zwracając uwagi na pytanie nieznajomego. Mężczyzna stojący nade mną był skłonny do tego aby podać mi rękę bym wstała ale drugi zatrzymał go ruchem ręki.
-Niby z jakiej racji ? - zapytał
-Jest jego. - powiedział krótko.
Niewiele z tego zrozumiałam. Jest między nimi jakiś konflikt? a ojciec Jutina jest kimś kogo wyraźnie się boi jeden z nich. 
-Teraz jest nasza. - odpowiedział po chwili zastanowienia.
-Powiedziałem. - podszedł do mnie ale zatrzymał go. W tej chwili chłopak wymierzył mu prawego sierpowego.
Wykorzystując chwile nie uwagi wstałam i odsunęłam się od mężczyzny który był w szoku, nie wiedział co robić. Pomóc koledze czy jednak nie stawiać się "Bieberom". Justin spojrzał na niego znacząco. Następnie pobiegł w moją stronę i chwycił mnie w pasie. Nim się obejrzałam siedziałam już jako pasażer w jego wozie. Ruszył z ostrym piskiem opon. Za nami było słuchać krzyk i jak by coś uderzyło w samochód. Jechał jak wariat. Nie zaważając na ograniczenia prędkości.
-Nic ci nie jest ? -zapytał
-ymm... - zawahałam się - niee...
Zatrzymał nagle wóz. Staliśmy na podjeździe na przeciwko jakiegoś ogrodu z bardzo wysokimi drzewami.
-Co ci ku*wa przyszło do głowy aby o tej godzinie urządzać sobie spacery po tej dzielnicy ?! - krzykną wysiadając z samochodu.  Siedziałam wbita w siedzenie. Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć więc spuściłam wzrok na czarną tapicerkę którą już kiedyś podczas długiej jazdy starannie obglądnełam.
Chłopak obszedł samochód, otworzył moje drzwi i podszedł do ogrodzenia ogrodu trzymając się za głowę. 
-Nie musiałeś tego robić. - powiedziałam cicho.
-Śmieszna jesteś. - odwrócił się i spojrzał na mnie. -Uratowałem ci życie rozumiesz?! - podszedł do mnie tak blisko że nasze twarze dzieliły centymetry. 
-Nie musiałeś tego robić. - powtórzyłam 
-Naprawdę aż tak pragniesz śmierci ? - zapytał z krzywym uśmiechem.
-Hymm, tak. 
-Jakie ty możesz mieć problemy... - pokręcił głową i przykucną przy oponie samochodu.
-Nie każdy ma takie kolorowe życie jak ty Bieber. - powiedziałam złośliwie
Wiem że mi pomógł ale serio, mam ochotę wydłubać mu oczy. 
-Wiesz... nie lubię cie, ba. Jesteś najbardziej wkurzającą osobą jaką znam ale mimo to nie życzę ci takiego życia jakie mam ja. 
-Jasne. Masz dylemat jaką koszulę rano założyć ? zieloną w kratę czy niebieską? -zaczęłam parodiować jego głos. - o jeeeejku, a jak ja sobie dzisiaj włosy ułożę! -wciągnęła mnie ta zabawa. Justin przyglądał mi się z otępieniem. - O nie ! zostało mi tylko 2h do szkoły ! nie zdążę wklepać krem w rączki! 
Nagle zadzwonił mój telefon. Cud że jeszcze działał, siedział w mokrej kieszeni kilka godzin. Wyjęłam go, na wyświetlaczu widniał napis "Mama". Wróciły do mnie wszystkie wspomnienia tego dnia. A już na chwile udało mi się o tym zapomnieć. Chłopak spojrzał na telefon a potem na mnie.
-Odbierz.
-Nie mam ochoty.
-Ua. Czyli to kłótnia z mamą spowodowała twoją ucieczkę z domu? - zaśmiał się. - Zachowujesz się jak dziecko. 
Renee, Jaxon, George. Renee, Jaxon, George. U mnie w domu. Razem. 
Zaczęłam intensywnie myśleć. Poczułam ucisk w brzuchu. Uderzyło we mnie tak dużo emocji. Zaczęłam walczyć z chęcią rozpłakania się. 
-Po co odstawiasz ten cały cyrk ?
Do żalu i bólu doszła jeszcze złość i gniew. Rzuciłam się na niego nie do końca wiedząc po co. Złapał mnie za nadgarstki a potem odepchną.
-Nienawidzę ludzi którzy się nad sobą użalają. Myślałem że jesteś inna, źle cie oceniłem.
-Myślałeś że jestem inna ?! -zaczęłam krzyczeć. -Właśnie, nie znasz mnie więc jakim prawem mnie oceniasz ?! - Do oczu zaczęły napływać mi intensywnie łzy. - Ty też jesteś taki sam ! Zapatrzony w siebie gnojek! 
-Nie jestem taki sam jak inni ! Nie rozumiesz ?! Nie jestem ! Jestem bandytą, zwyrodnialcem, bydlakiem, ćpunem, zdrajcą ! Nikt ci jeszcze tego nie powiedział ?! Nie mam serca. Jestem zły. Powinnaś się mnie bać. Uciekać. - Również wykrzyczał. Mimo twarzy która nie zdradzała żadnych emocji oprócz złości, w jego oczach było widać ból, jakby każde słowo które wypowiadał raniło go bardziej. W końcu oczy to zwierciadło duszy.  
- Nie masz pojęcia jak to jest być w oczach wszystkich ludzi kimś takim jak ojciec. Brać na siebie wszystkie jego grzechy! Nie wiesz jak to jest iść ulica na której ludzie chowają przed tobą swoje dzieci i mówią żeby nigdy się do ciebie nie zbliżały bo możesz zrobić im krzywdę. Te złowrogie spojrzenia... Nie wiesz jak to jest być złym człowiekiem nie ze swojego powodu, tylko z powodu ojca
-A wiesz jak to jest nie mieć ojca ?  Wiesz jakie to jest uczucie jak osoby które kochał o nim zapominają ? wymieniają go na kogoś innego ? Wiesz jak to jest jak własna matka ma cie w dupie ?! Nie obchodzi ją co czuje, nie obchodzi ją to że co noc budzę się z krzykiem bo widzę śmierć swojego ojca i siostry! - z oczu zaczęły płynąć mi łzy, które zaraz pomieszały się z deszczem i nie było ich nawet widać.
Chłopak popatrzył na mnie łagodnie, tak jakby wraz z tym co powiedział opuściły go wszystkie emocje. Mogę nawet powiedzieć ze zrobiło mu się trochę żal z mojego powodu. Zrobił krok w moją stronę. 
Zachwiałam się. Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Obraz oszalał. Poczułam jak robi mi się momentalnie gorąco pomimo tego że jestem wychłodzona i mokra. Zaczęłam się trząść, przed oczami miałam już tylko czarny obraz i ... 
poczułam pod sobą miękkie ramiona.


                                                                         * * *                           


Ruszyłam ręką. Poczułam coś miękkiego. Powoli otworzyłam oczy. Nade mną stał Justin i wpatrywał się we mnie. Podniósł z mojego czoła worek lodu a ja się wyprostowałam. Chłopak wyszedł z pomieszczenia niosąc okład. 
Leżałam w bardzo, bardzo dużym salonie. Wszędzie białe ściany z delikatnymi wypukłymi zygzakami. Leżałam na ogromnym białym, skurzonym narożniku. Jedyne światło dochodziło od płomieni w kominku. 
-Napij się. - do salony wszedł Justin z szklanką wody. 
Chwyciłam ją szybko i jednym duszkiem wypiłam całą wodę. Dobrze mi zrobiła. Była lodowata. 
-Co ja tu robię? - zapytałam ochrypłym głosem.
-Straciłaś przytomność. To po tej tabletce którą dał ci ten ... -nie dokończył
Momentalnie przypomniała mi się scena z parku.
-Twój tato... Jest w domu ?
-Oszalałaś? Nigdy w życiu. 
Milczeliśmy chwile. Odgarnęłam koc z nóg aby wstać. 
-Przenocujesz tu. Bo domyślam się że nie bardzo chcesz wracać do domu?
-Amm, tak. Mogę ?
-Chodź, pokażę ci twój pokój. -wyszedł z salanu, a ja za nim. 
Szliśmy po długich krętych schodach. Justin miał niesamowity dom. Wielki, nowoczesny i w dodatku mieszkał tu chyba sam. 
-Gdzie twoja rodzina? - zapytałam trochę niepewnie. 
-Mieszkam z bratem. Jest dzisiaj u dziewczyny. A mama....- zawahał się. - odwiedza nas raz na jakiś czas. 
Zrozumiałam żeby już o nic więcej nie pytać. Chłopak otworzył mi drzwi i zaprosił gestem ręki do środka. Weszłam do pokoju i mnie zamurowało.
-Boże. 
-Co?- zapytał rozbawiony.
-To jest pokój gościnny?!
-Jeden z pięciu - powiedział dumnie.
-Zwariowałeś ? on jest wielkości całego mojego parteru. 
chłopak zachichotał. 
-Tamte drzwi prowadzą do łazienki. - pokazał palcem - W szafie masz ręcznik i szlafrok. Jak będziesz chciała skorzystać z kuchni to śmiało. Dobranoc - powiedział i zamkną za sobą drzwi. Rozejrzałam się po pokoju. Był śliczny. Gustownie urządzony. Zgodnie z poleceniem Justina, wzięłam ręcznik i szlafrok z szafy a następnie poszłam do łazienki. Była ona niewielka ale również śliczna. w rogu stała wanna a przy ścianie w szafce wmontowanie były dwa zlewy. 
Położyłam rzeczy na szafce i przyjrzałam się w ogromnym lustrze. Wyglądałam okropnie, ubranie było całe brudne, potargane, mokre włosy i jeszcze ta rana na kości policzkowej. Nabrałam w dłonie zimnej wody i delikatnie ją obmyłam. Następnie wzięłam gorącą kąpiel i wróciłam do pokoju.

Położyłam się do ogromnego łóżka z aksamitna pościelą. Zaczęłam dokładnie analizować cały wczorajszy dzień ( bo była 2 w nocy) 
Najpierw sprzeczka w "Santos" Miałam ochotę powyrywać Justinowi wszystkie kończyny, teraz wydawał się inny. Potem Jaxon. (na tą myśl poczułam ucisk w żołądku). Następnie ci dwaj goście i Justin który niewiadomo skąd się tam wziął. Teraz przed oczami miałam przebieg rozmowy z chłopakiem pod jego domem. Zrobiło mi się żal. Teraz zrozumiałam co mają na myśli ci wszyscy ludzie w szkole mówiący że jestem strasznie odważna bo się stawiłam samemu Bieberowi. Jednego nie wiedziałam. Dlaczego tak bardzo się go boją, kim był jego ojciec?  
Myślałam tak godzinę. Nie mogłam zaspać. Postanowiłam że pójdę do kuchni i się czegoś napiję. Gdy tylko wymknęłam się z pokoju, zrozumiałam że nie będzie to takie łatwe.
JEGO DOM JEST OGROMNY. Gdzie jest kuchnia? 
Ruszyłam ciemnym korytarzem. na samym końcu było ogromne okno. Podeszłam do niego. Za jego domem był ogromny basen. Na polu wciąż padał deszcz. Stałam tak chwilę wpatrując się jak odbijają się krople deszczu od tafli wody kiedy usłyszałam dźwięk gitary. Na końcu korytarza było rozgałęzienie. Po prawej jak i po lewej były białe drzwi. Podeszłam do prawych i przyłożyłam do nich ucho. 
Delikatne brzmienie ledwo co było słuchać dlatego też uchyliłam lekko drzwi i wśliznęłam się do środka. Całe szczęście że Justin siedział tyłem do drzwi i mnie nie zauważył. podeszłam cichutko na palcach i usiadłam po turecku za dużą kanapą. 
Gitara zabrzmiała bo praz 4. w tedy zaczął śpiewać w bardzo wolnym tempie. 

   "I've know it for a long time
    Daddy ... wakes up to a drink at nine
    Disappearing all night
    I don't wanna know where he's been lying
    I know what I wanna do
    Wanna runaway, raunaway with you
    Gonna grab clothest, six in the morn-in' go"  (tłumaczenie)

Zrobił chwilę przerwy. Chcąc czy nie, muszę przyznać że miał niesamowity głos, i w dodatku śpiewał z taką głębią, jakby śpiewał o sobie. 

  "How long you leaving
   Well dad just don't expect me back this evening
   Oh it could take a bit of time to heal this
    Its been a long day, thumb on side of the roeadway, but

    I love him from my skin to my bones
    But I don't wanna live in his home
    There's notching to say cos he knowns
    I'll just runaway and be on my own" (tłumaczenie)


Przestał nagle grać. Ja wyprostowałam nogi bo zaczęły mi już cierpnąć kiedy poczułam na swoich ramionach zimne dłonie. 
- Co tu robisz ?
- a.. y... szłam do kuchni... i -zaczęłam intensywnie myśleć
- i?
- i usłyszałam jakieś straszne dźwięki. Tak. - wstałam i zwróciłam się w kierunku drzwi.
- straszne ? - zmarszczył brwi
- Pf. No pewnie. Nie wiem jak możesz tak kaleczyć tą piosenkę. - Co ja wygaduje ? sama nie wierze w to co mówię. Ten chłopak zaśpiewał to najlepiej na świecie. Przygryzłam wargi.
- Kuchnia jest na dole... 
- No tak, tak, już idę. 
- Może ci pokazać ? 
- Wiesz... w zasadzie to już mi się nie chce pić. -  wyśliznęłam się szybko przez drzwi i popędziłam do swojego pokoju zanim ten cos powie. 
Trzasnęłam cicho drzwiami i rzuciłam się na łóżko




poniedziałek, 19 stycznia 2015

As long as you love me 8





Na moje nie szczęście rozpadał się deszcz. Do domu miałam jeszcze trochę drogi. Zanim dojechałam nie było na mnie już suchej nitki. Przed moim domem stało czarne volvo. Pewnie George... Sytuacja w moim domu nieco się polepszyła, powoli zaczynam "tolerować" jego obecność. Do mamy nadal mam żal... nie umiem jej tego wybaczyć.
Weszłam pod daszek na werandzie, ściągnęłam z siebie bluzę i ją wykręciłam. Otworzyłam drzwi. W domy było dziwnie cicho... Nie witając się z nikim pobiegłam od razu na górę. Przygotowałam sobie getry i luźną koszulkę po czym wskoczyłam pod prysznic. Po mojej głowie zaczęły chodzić dziwne myśli.
Jejku... jest to podejrzane. Drzwi były otwarte a w domu ani żywej duszy... O co chodzi. Może to jacyś złodzieje! Jeszcze ten samochód.
Mimo gorącej wody, po moim ciele przeszedł dreszcz. Odwróciłam się momentalnie w stronę drzwi. Dość tych kąpieli. Trzeba sprawdzić co jest grane...
Wyszłam spod prysznica, ubrałam się i lekko podsuszyłam włosy. Powoli zeszłam na dół... Ciągle panowała ta okropna cisza. Najpierw poszłam sprawdzić salon. -Czysto.. okej, teraz kuchnia.
-AAA!
-AAAA!
-AA !
-KIM TY DO CHOLERY JESTEŚ I CO ROBISZ W MOJEJ KUCHNI !? ALBO NIE, NIE CHCE WIEDZIEĆ KIM JESTEŚ. WYNOCHA !
-Selena?
-NIE DUCH.
-Ciesze się że cie widzę. Czekałem na ciebie.
-ŻARTUJESZ SOBIE ZE MNIE? jakaś ukryta kamera? ha! ha! bardzo śmieszne naprawdę...
-Jestem..
-NIE OBCHODZI MNIE KIM JESTEŚ. WYNOŚ SIĘ STĄD !
-Ale..
-Głuchy jesteś ?!
-Opanuj się dziewczyno. - powiedział zażenowany.
-Nie mam najmniejszej ochoty się opanowywać! siedzisz sobie w mojej kuchni ot tak, nie znam cie w ogóle i ty mówisz że na mnie czekasz?! mało co zawału serca przez ciebie nie dostałam! Nie wiem kim jesteś i nie chce wiedzieć a teraz proszę wyjdź z mojego domu zanim użyje siły!
-Skończyłaś?
-Myślę że tak...-w końcu się opanowałam. Boże co we mnie wstąpiło... zrobiło mi się trochę głupio, że tak na niego naskoczyłam. Z drugiej strony miałam powody.
-Możemy zaświecić światło?
-A..y tak.- bąknęłam.
-Jestem Jaxon Swan - powiedział łagodnym tonem
-Swan? - dziwnie się na niego popatrzyłam. Czyżby Gegorge miał dzieci?
-No tak. A ty Gomez. - powiedział. Pewnie uważał mnie już za jakąś wariatkę.
-Co robisz w moim domu?! - ciągle miałam problem z opanowaniem głosu.
-Dopiero co nie chciałaś mnie znać - zaśmiał się. -Hymm... jak by to powiedzieć... mieszkam - ominą mnie i podszedł do dzbanka z kawą po czym nalał ją sobie do kubka i oparł się o blat.
-ŻE CO PROSZĘ ?
-No dokładnie. Starałem się być delikatny przekazując ci tę wiadomość. -westchną
-Delikatny...SERIO?!
-Posłuchaj, wiem jak się czujesz, i wiem też że jak wkońcu dotrze do twojej świadomości ta wiadomość to mnie znienawidzisz tak samo jak ja ciebie. - odłożył kubek do zlewu po czym wyszedł z kuchni.
 Stałam jak wryta i patrzyłam się jak chłopak odchodzi.
-Gdzie idziesz? - zawołałam za nim.
-Po swoje rzeczy do auta - odpowiedział a potem trzasną drzwiami.
 Boże... co się w tym domu dzieje ?! czy może mi ktoś wytłumaczyć całe to zdarzenie? W ogóle to gdzie jest mama?
Weszłam do salonu i opadłam na kanapę nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Do domu wszedł Jaxon targając ze sobą 2 duże torby. Spojrzał w moją stronę. Dało się zauwarzyć że go rówież coś gryzło. Westchną głośno po czym uniósł do góry Głowę i zamkną oczy, wpuścił torby tuż przed schodami. Stał tak nieruchomo przez jakąś minute. Uważnie mu się przyglądałam... Jeszcze nie dotarło do mnie co mi przekazał. Popatrzył się na mnie i ruszył w moją stronę. Zajął miejsce koło mnie.
-Jaxon Swan. - powiedziałam cicho. Chłopak siedział nieruchomo i wpatrywał się w wykładzinę.
-SWAN! - wrzasnęłam nagle. -Czyli jesteś synem George'a...
-Brawo.
-I że ty niby się tu wprowadzasz ? z jakiej racji !
-Selena, rusz głową. Mówili mi że jesteś bystra... -pokręcił głową. -Oznacza to tylko jedno. Skoro ja się tu wprowadzam to i mój ojciec nie? Więc Renee i George są razem i planują chyba coś więcej...
 Uderzyła mnie fala gorąca,Wszystko tylko nie to. Moje najgorsze myśli właśnie wcieliły się w rzeczywistość. Do oczu zaczęły napływać mi łzy. Chłopak przybliżył się do mnie, delikatnie pogłaskał mnie po ramieniu.
-Nie dotykaj mnie - powiedziałam drżącym tonem, czując że zaraz zemdleje, W głowie zaczęło mi się kręcić i huczeć. Gwałtownie wstałam i podeszłam do okna.
-Selena, poczekaj... -powiedział cicho. - Wiem co czujesz, przechodzę przez to samo. Moja mama umarła kilka lat temu na raka. Wiem dokładnie jak to jest gdy osoby które kochała zastępują ją kimś innym. Mam taki sam stosunek do Renee jak ty do George'a i.. tak sobie myślałem, że ciebie też pewnie będę nienawidził, za to kim jest twoja matka dla mojego ojca, ale teraz gdy widzę jak się zachowałaś jest mi cię nawet żal...- wstał i podszedł do mnie. Po moim policzku spływały już duże słone krople łez, jestem pewna że zaraz wybuchnę płaczem, bo powstrzymuje się ostatkami sił.
-Ej.. no proszę nie płacz bo nie wiem jak mam się teraz zachować - posłał mi nieśmiały uśmiech. podniósł rękę do góry i otarł mi kciukiem łzy z jednego policzka.
-Powiedziałam nie dotykaj mnie. - warknęłam w jego stronę.
---muzyka---
 Złapałam się rękami za głowę i wyszłam z pokoju. w korytarzu chwyciłam kurtkę i wybiegłam z domu. Biegłam prosto, sama nie wiedząc dokąd.Usłyszałam za sobą krzyk Jaxona, mimo to nie odwróciłam się. Cały czas biegłam. W mojej głowie panował taki chaos, że trudno było mi się skupić na jednej konkretnej myśli. Deszcz nie przestawał padać, znów byłam cała mokra. Przystanęłam na chwilę. Byłam cała zapłakana, oparłam się o mur jakiej kamienicy. Rozejrzałam się, byłam blisko starego parku, obok najbliższego drzewa stała jakaś stara spróchniała ławka, usiadłam na niej po czym zakryłam dłońmi twarz.
Jak ona mogła, no jak... Ta myśl ciąży nade mną jeszcze od tego wesela Cioci. To tam niby poznała tego George'a? I do tego stopnia mu zaufała żeby pozwolić mu się do nas wprowadzić z swoim synem? To jest jakiś kiepski sen. Jejku... Dlaczego ona mi to robi ?! Co z tatą, co z Alicją! Kim ona się stała ?! ile dla niej znaczyliśmy...
Z daleka usłyszałam jakieś męskie głosy, głośno się darli, ewidentnie byli nietrzeźwi. Skuliłam się na ławce oplatając rękami kolana. Było mi tak zimno, cała drżałam.
I jak to teraz będzie ? Ja Renee Jaxon i George jako szczęśliwa rodzinka, jak oni to sobie wyobrażają. Przy najmniej tyle że Jaxon nie będzie jakoś specjalnie nachalny... właśnie... trochę głupia go potraktowałam, siedzi w tym g*wnie tak samo jak ja i on również nie jest zadowolony z przebiegu zdarzeń. Powinnam wrócić i go przeprosić... martwił się o mnie.
Męskie głosy słyszałam coraz wyraźniej. Postanowiłam wrócić i porozmawiać z moim "bratem" ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa, ani drgnęły, było im wygodnie i nie zamierzały się stąd nigdzie ruszać. Faktycznie, wcale nie chcę wracać do tego przeklętego domu.

-Heeej.. Księżniczko ! - zawołał basowy głos za mną. Podniosłam głowę. - Zgubilaś tatusia?! -rykną obrzydliwym, głośnym śmiechem.
Cóż za przykra, niesmaczna uwaga. Tak, zgubiłam...
-Jeśli chcesz ja mogę być dzisiaj twoim tatusiem !
-Hej, mała. Masz ochotę na co nie co ? - zawołał 2 głos.
-Odpi*rdolcie sie... - powiedziałam zrezygnowana. Chyba nie do końca zdawałam sobie sprawy z niebezpieczeństwa jakie groziło mi w tej chwili.
-Co powiedziałaś ? - zawył jeden z mężczyzn -wyszczekaj to kochaniutka -złapał mnie za mokre włosy i podniósł moja głowę do góry tak że grube krople spadające na moją twarz i oczy sprawiały że wszystko mi się zlewało ze sobą. Szybko zamrugałam aby oczyścić widoczność ale na nic mi się to nie przydało, zbyt mocno padał deszcz.
-Wpuszczaj mnie - wycedziłam przez zęby. Mężczyzna szarpną mnie za włosy i spadłam z ławki na mokry chodnik. Uderzyłam głową o ziemie i zaraz poczułam pieczenie pod okiem.
-Ooo, jaka niegrzeczna.. -powiedział słodkim tonem przyglądający się brunet stojący obok nas. - Weź to, to ci pomoże opanować nerwy skarbie - wybuchnął gburowatym śmiechem. Trzymający mnie mężczyzna zacisną jedną dłonią moje policzki i rozwarł moją szczenkę. Drugi wetknął mi do buzi jakąś tabletkę po czym tamten zacisną mi usta i zmusił mnie do połknięcia "tego czegoś"
Było mi już wszystko jedno co się stanie. Nic nie trzymało mnie przy życiu. Nikt by po mnie nie płakał.
W tej chwili usłyszałam ryk silnika. Jasne światła bijące z czarnego lśniącego samochodu oświetliły okolice. Mężczyźni nieco się speszyli. Dostrzegłam na chodniku krople krwi po czym natychmiast przyłożyłam brudną rękę do kości policzkowej. Samochód się nagle zatrzymał z mocnym piskiem opon. Wysiadła z niego wysoka postać.
-Puśćcie ja! - krzyknął.
Ten głos...



wtorek, 6 stycznia 2015

As long as you love me 7


Od razu po szkole wsiadłyśmy z Mią do autobusu i pojechałyśmy do  baru mojego nowego wujka. Mąż cioci Rosalie, jak już mówiłam był mega bogaty. Miał kilka restauracji i bar "Santos", który prowadził razem ze swoją mamą. Zgodził się mnie przyjąć na próbę. 
W autobusie nie było wolnych 2 miejsc dlatego musiałyśmy siedzieć rozłącznie. Mi przypadło miejsce koło bardzo, bardzo dużego (żeby nie powiedzieć grubego) mężczyzny. Pozwolił mi usiąść koło okna. Nie wiem czy byłam z tego do końca zadowolona ale gdy mężczyzna obdarował mnie ciepłym uśmiechem, klepiąc miejsce obok niego i ja się słabo uśmiechnęłam w jego stronę. Mia siedziała tuż za mną z wysokim brunetem w loczkach. Chłopak miał prawdziwy busz na głowie. Wyglądał na niewiele starszego od nas. Głową opierał o szybą i co jakiś czas pochrapywał.
-Heeej, Gomez. Fajny chłopak! - zawołał jeden z przechodzących chłopców. Czułam jak ogarnia mnie złość. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, chłopcy zajęli już swoje miejsca i nie byłam w stanie teraz ich znaleźć.
-To Trey. -Mia wetknęła głowę pomiędzy moje siedzenie a siedzenie mojego sąsiada.
-Skąd oni do cholery znają moje nazwisko !- oburzyłam się. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-Klasa 3. Klasa sportowa. Ahhh - westchnęła. - Przystojni nie? - Rozmarzyła się.
-N I E - odpowiedziałam dobitnie.
-No ale nie tak bardzo oczywiście jak mój David - ciągnęła tak jakby nie uszłyszała mojej odpowiedzi. Odwróciłam się plecami. Byłyśmy już blisko. Za chwilę miałyśmy wysiadać.

                                                                      ***

Knajpka była przytulna, bardzo domowa. Na pierwszy rzut oka widać że główną władze sprawuję tu jakaś staruszka. Niska pomarszczona kobieta ciepło mnie przywitała i objaśniła moje zadania. Zaraz po tym dostałam fartuszek i wzięłam się do roboty. Mia zajęła jeden ze stolików w rogu tak że miała widok na ulice. Rozłożyła się wygodnie i zaczęła czytać książkę. Była moim pierwszym klientem. Po kilku godzinach doszłam do wprawy i nie miałam już większych problemów z przyjmowaniem zamówień. Musiałam jednak uważać z moją niezdarnością. Wieczorem około 20 Mia zadzwoniła po naszą paczkę, niedługo po tym do nas dołączyli. Świetnie się bawiłam. Nie wiedziałam że praca może sprawiać tyle przyjemności. Był tu fantastyczny klimat. Razem z moimi dwoma współpracownikami, Anielą i Jasperem śpiewaliśmy głośno przeróżne piosenki. Akopmanował nam Mason grający na gitarze. Był to mąż Sofii, bo tak właśnie miała na imię ta przemiła staruszka. Goście byli zachwyceni i śpiewali razem z nami. Zapewne była to tradycja tego lokalu i ludzie przychodzili tu właśnie dla tego. Oczywiście muszę przyznać, że kuchnia była świetna! Może nie tak dobra jak mojej kochanej babci ale nie wiele jej brakowało. Na polu się już ściemniło. Siedziałam razem  przy stoliku z naszą szkolną grupką, czyli z Mią, Katie,Nickiem, Charliem, Alice, Jonem no i oczywiście Finnick'iem, który rzecz jasna siedział obok mnie. Finnick nagle zwrócił się tylko do mnie ściszonym głosem tak żeby inni z naszej paczki tego nie dosłyszeli. 
-Słuchaj... Sel... - zaczął
-CO MÓWISZ FINNICK? - Zawołałam do chłopaka bo było zbyt głośno by go usłyszeć
-Mam taki pomysł... może poszlibyśmy..
-FINNICK CHOLERA, MÓW GLOŚNIEJ - tym razem usłyszałam ale gdy domyśliłam się o co mu chodzi postanowiłam udawać ze nic nie słyszę.
-CHODŹMY RAZEM DO KINA! - wrzasną tak że wszyscy obrócili się w jego stronę.
-Amm...- teraz ja zaczęłam z kolei ciszej
-CO MÓWISZ?! - Widać było w oczach chłopaka, że jest poirytowany. W tej chwili zobaczyłam że w przejściu dzielącym kuchnię od sali stoi Sofiia i woła mnie machnięciem ręki. Wykorzystując okazje podskoczyłam szybko tłumacząc się że obowiązki wzywają. Gdy podbiegłam do Sofii ona obdarowała mnie życzliwym uśmiechem i pogłaskała mój policzek.
-Świetnie sobie poradziłaś! naprawdę!. - widać było że jest ze mnie zadowolona.
-Robię co w mojej mocy. - odwzajemniłam jej uśmiech. -Praca tutaj to czysta przyjemność! - dodałam wesoło. Naprawdę nie kłamałam. To miejsce sprawiało że mogłam oderwać się od domu, od problemów, od bólu jaki żył we mnie od 7 lat. Było tu coś magicznego.
-Bardzo się cieszę. Mogłabym cię poprosić o rozniesienie jeszcze tych kilku talerzy? Obiecuję, że już w tedy zostawię cię w spokoju i będziesz mogła wracać do swoich przyjaciół - powiedziała a jej uśmiech nie schodził z twarzy. -Ten niebiesko oki brunet chyba na ciebie czeka - zaśmiała się serdecznie i poklepała mnie po ramieniu.
-Żaden problem, już się biorę do pracy - powiedziałam szybko i chwyciłam dwa talerze z brzegu koło których stała karteczka z napisem 4.
Muzyka wciąż grała, nikt nie przestawał śpiewać. Miałam do rozniesienia 8 talerzy. Gdy weszłam już do sali z ostatnimi talerzami szukając stolika nr 6 zmroziło mnie. Przy jednym siedział Justin. Justin Bieber. No nie! Czy on nawet tu mnie znajdzie ?! odskoczyłam za ścianę zanim ten mnie zauważy. Przywarłam do niej jakbym była ekologiem który przypina się do drzewa. Tak... ściana służyła mi jako drzewo. Szybko oddychając próbowałam się zastanowić co mam robić. Przecież jak tam pójdę to będzie jakaś katastrofa! Jeszcze się pobijemy i co? nie... nie.. urządzanie w tym miejscu bójek to nie najlepszy pomysł. Postanowiłam się opanować i spokojnie dostarczyć jedzenie do gości. Ironia losu, nawet stolik do którego zmierzałam stał koło tej nieszczęsnej 5 przy której zasiadał Justin. 
-Skarbie!-zawołała za mną Sofii -Mogłabyś jeszcze przyjąć zamówienie od 5? Obiecuje ci już że to koniec na dziś.
-J... ja... jasne - jęknęłam. Sparaliżowało mnie. -Oddychaj Sel - szeptałam sobie cicho. -To tylko Justin. - Dzielnie zmierzałam do celu. Położyłam dwa talerze i pożyczyłam młodej parze smacznego, starając żeby nie łamał mi się głos. Nagle coś mnie od tyłu szarpnęło a mój fartuszek spadł na ziemię. To musiał być on. No bo któż by inny? 
-Kelner?- zawołał tak dobrze mi znany głos. Westchnęłam i powoli się odwróciłam w stronę chłopaka. Nie do wiary! Naprzeciwko niego siedziała Izabella Merand! Myślałam ze zemdleje. Nabrałam powietrza w usta i powoli je spuściłam. Seleno Gomez! MASZ NATYCHMIAST WZIĄĆ SIĘ W GARŚĆ. Nie rób dramatu z powody jednego debila! 
-Coś ci wpadło. - powiedział ironicznie. Gdy podniosłam fartuszek i przywiązałam go spowrotem w pasie, chłopak się cicho zaśmiał. Miałam ochotę przywalić mu prosto w tą piękną buźkę. - Myślałem że już gorzej być nie może... -stwierdził zrezygnowany zmierzając mnie wzrokiem. -chociaż.. fartuszek to dobry uniform dla ciebie - uśmiechną się złośliwie. Zacisnęłam zęby. Starałam się nie zwracać uwagi na chichoczącą dziewczynę z którą przyszedł Justin. 
-Bezczelny gnojek- powiedziałam cicho, sama do siebie.
-Będziesz tak dłużej stać czy może przyjmiesz od nas zamówienie? Za co ci płacą?- przerwał w końcu ciszę. Dziewczyna zawyła ze śmiechu.
-Słucham -powiedziałam krótko starając się nie wybuchnąć falą złości.
-Hym... tooo... Może na początek same dwie cole.. Tak Bels? - popatrzył na dziewczynę. ''BELS"' co za idiotyczny skrót. Dziewczyna pokiwała głową zatykając sobie usta żeby nie wybuchnąć ponownie śmiechem. Popatrzyłam na nich z zażenowaniem po czym odwróciłam się i ruszyłam do kuchni.
 Ręce mi się trzęsły gdy nabierałam lód do szklanek. Jestem zadowolona z siebie że jeszcze nie wybuchłam. Sięgnęłam do lodówki po dwie butelki coli po czym ustawiłam je na tacy obok szklanek i ruszyłam do stolika. Chłopak opierał się łokciami o blat stolika i pochylał się w stronę Belli. Gdy podeszłam do nich, dziewczyna obdarowała mnie gardzącym spojrzeniem.
-Weźmiesz te łapy?- warknęłam do chłopaka. Musiałam gdzieś postawić ich zamówienie a ten idiota rozłoży się na cały stolik.
-Może grzeczniej? Bo Ci nie dam napiwku.-zakpił.
-Ohh. Zostaw sobie te pieniądze lepiej i kup coś swojej lasce. - złośliwie się uśmiechnęłam.
-Hymm, Ale to ty chodzisz w fartuszku. - odwzajemnił uśmiech i przeczesał ręką swoje bujne włosy. Izabella znowu wydała z siebie zduszony śmiech. 
-Naprawdę nie wiem komu bardziej współczuć towarzystwa. - Popatrzyłam z zażenowaniem na dziewczynę i chłopaka. Byłam na skraju wytrzymałości.
-Bels? Współczuję tobie i sobie samemu że musimy przebywać w jej towarzystwie. - zaśmiał się. -To miał być miły wieczór! - zawołał w moją stronę. Nie wytrzymałam. Chwyciłam szklankę Justina i całą jego zawartość wrzuciłam chłopakowi za kołnierz. Szybko ruszyłam po torbę i deskorolkę, która była oparta o nogi stolika mojej paczki po czym wybiegłam na pole. Rzuciłam deskorolkę, wskakując na nią w biegu i ruszyłam w stronę domu.