W autobusie nie było wolnych 2 miejsc dlatego musiałyśmy siedzieć rozłącznie. Mi przypadło miejsce koło bardzo, bardzo dużego (żeby nie powiedzieć grubego) mężczyzny. Pozwolił mi usiąść koło okna. Nie wiem czy byłam z tego do końca zadowolona ale gdy mężczyzna obdarował mnie ciepłym uśmiechem, klepiąc miejsce obok niego i ja się słabo uśmiechnęłam w jego stronę. Mia siedziała tuż za mną z wysokim brunetem w loczkach. Chłopak miał prawdziwy busz na głowie. Wyglądał na niewiele starszego od nas. Głową opierał o szybą i co jakiś czas pochrapywał.
-Heeej, Gomez. Fajny chłopak! - zawołał jeden z przechodzących chłopców. Czułam jak ogarnia mnie złość. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, chłopcy zajęli już swoje miejsca i nie byłam w stanie teraz ich znaleźć.
-To Trey. -Mia wetknęła głowę pomiędzy moje siedzenie a siedzenie mojego sąsiada.
-Skąd oni do cholery znają moje nazwisko !- oburzyłam się. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-Klasa 3. Klasa sportowa. Ahhh - westchnęła. - Przystojni nie? - Rozmarzyła się.
-N I E - odpowiedziałam dobitnie.
-No ale nie tak bardzo oczywiście jak mój David - ciągnęła tak jakby nie uszłyszała mojej odpowiedzi. Odwróciłam się plecami. Byłyśmy już blisko. Za chwilę miałyśmy wysiadać.
***
Knajpka była przytulna, bardzo domowa. Na pierwszy rzut oka widać że główną władze sprawuję tu jakaś staruszka. Niska pomarszczona kobieta ciepło mnie przywitała i objaśniła moje zadania. Zaraz po tym dostałam fartuszek i wzięłam się do roboty. Mia zajęła jeden ze stolików w rogu tak że miała widok na ulice. Rozłożyła się wygodnie i zaczęła czytać książkę. Była moim pierwszym klientem. Po kilku godzinach doszłam do wprawy i nie miałam już większych problemów z przyjmowaniem zamówień. Musiałam jednak uważać z moją niezdarnością. Wieczorem około 20 Mia zadzwoniła po naszą paczkę, niedługo po tym do nas dołączyli. Świetnie się bawiłam. Nie wiedziałam że praca może sprawiać tyle przyjemności. Był tu fantastyczny klimat. Razem z moimi dwoma współpracownikami, Anielą i Jasperem śpiewaliśmy głośno przeróżne piosenki. Akopmanował nam Mason grający na gitarze. Był to mąż Sofii, bo tak właśnie miała na imię ta przemiła staruszka. Goście byli zachwyceni i śpiewali razem z nami. Zapewne była to tradycja tego lokalu i ludzie przychodzili tu właśnie dla tego. Oczywiście muszę przyznać, że kuchnia była świetna! Może nie tak dobra jak mojej kochanej babci ale nie wiele jej brakowało. Na polu się już ściemniło. Siedziałam razem przy stoliku z naszą szkolną grupką, czyli z Mią, Katie,Nickiem, Charliem, Alice, Jonem no i oczywiście Finnick'iem, który rzecz jasna siedział obok mnie. Finnick nagle zwrócił się tylko do mnie ściszonym głosem tak żeby inni z naszej paczki tego nie dosłyszeli.
-Słuchaj... Sel... - zaczął
-CO MÓWISZ FINNICK? - Zawołałam do chłopaka bo było zbyt głośno by go usłyszeć
-Mam taki pomysł... może poszlibyśmy..
-FINNICK CHOLERA, MÓW GLOŚNIEJ - tym razem usłyszałam ale gdy domyśliłam się o co mu chodzi postanowiłam udawać ze nic nie słyszę.
-CHODŹMY RAZEM DO KINA! - wrzasną tak że wszyscy obrócili się w jego stronę.
-Amm...- teraz ja zaczęłam z kolei ciszej
-CO MÓWISZ?! - Widać było w oczach chłopaka, że jest poirytowany. W tej chwili zobaczyłam że w przejściu dzielącym kuchnię od sali stoi Sofiia i woła mnie machnięciem ręki. Wykorzystując okazje podskoczyłam szybko tłumacząc się że obowiązki wzywają. Gdy podbiegłam do Sofii ona obdarowała mnie życzliwym uśmiechem i pogłaskała mój policzek.
-Świetnie sobie poradziłaś! naprawdę!. - widać było że jest ze mnie zadowolona.
-Robię co w mojej mocy. - odwzajemniłam jej uśmiech. -Praca tutaj to czysta przyjemność! - dodałam wesoło. Naprawdę nie kłamałam. To miejsce sprawiało że mogłam oderwać się od domu, od problemów, od bólu jaki żył we mnie od 7 lat. Było tu coś magicznego.
-Bardzo się cieszę. Mogłabym cię poprosić o rozniesienie jeszcze tych kilku talerzy? Obiecuję, że już w tedy zostawię cię w spokoju i będziesz mogła wracać do swoich przyjaciół - powiedziała a jej uśmiech nie schodził z twarzy. -Ten niebiesko oki brunet chyba na ciebie czeka - zaśmiała się serdecznie i poklepała mnie po ramieniu.
-Żaden problem, już się biorę do pracy - powiedziałam szybko i chwyciłam dwa talerze z brzegu koło których stała karteczka z napisem 4.
Muzyka wciąż grała, nikt nie przestawał śpiewać. Miałam do rozniesienia 8 talerzy. Gdy weszłam już do sali z ostatnimi talerzami szukając stolika nr 6 zmroziło mnie. Przy jednym siedział Justin. Justin Bieber. No nie! Czy on nawet tu mnie znajdzie ?! odskoczyłam za ścianę zanim ten mnie zauważy. Przywarłam do niej jakbym była ekologiem który przypina się do drzewa. Tak... ściana służyła mi jako drzewo. Szybko oddychając próbowałam się zastanowić co mam robić. Przecież jak tam pójdę to będzie jakaś katastrofa! Jeszcze się pobijemy i co? nie... nie.. urządzanie w tym miejscu bójek to nie najlepszy pomysł. Postanowiłam się opanować i spokojnie dostarczyć jedzenie do gości. Ironia losu, nawet stolik do którego zmierzałam stał koło tej nieszczęsnej 5 przy której zasiadał Justin.
-Skarbie!-zawołała za mną Sofii -Mogłabyś jeszcze przyjąć zamówienie od 5? Obiecuje ci już że to koniec na dziś.
-J... ja... jasne - jęknęłam. Sparaliżowało mnie. -Oddychaj Sel - szeptałam sobie cicho. -To tylko Justin. - Dzielnie zmierzałam do celu. Położyłam dwa talerze i pożyczyłam młodej parze smacznego, starając żeby nie łamał mi się głos. Nagle coś mnie od tyłu szarpnęło a mój fartuszek spadł na ziemię. To musiał być on. No bo któż by inny?
-Kelner?- zawołał tak dobrze mi znany głos. Westchnęłam i powoli się odwróciłam w stronę chłopaka. Nie do wiary! Naprzeciwko niego siedziała Izabella Merand! Myślałam ze zemdleje. Nabrałam powietrza w usta i powoli je spuściłam. Seleno Gomez! MASZ NATYCHMIAST WZIĄĆ SIĘ W GARŚĆ. Nie rób dramatu z powody jednego debila!
-Coś ci wpadło. - powiedział ironicznie. Gdy podniosłam fartuszek i przywiązałam go spowrotem w pasie, chłopak się cicho zaśmiał. Miałam ochotę przywalić mu prosto w tą piękną buźkę. - Myślałem że już gorzej być nie może... -stwierdził zrezygnowany zmierzając mnie wzrokiem. -chociaż.. fartuszek to dobry uniform dla ciebie - uśmiechną się złośliwie. Zacisnęłam zęby. Starałam się nie zwracać uwagi na chichoczącą dziewczynę z którą przyszedł Justin.
-Bezczelny gnojek- powiedziałam cicho, sama do siebie.
-Będziesz tak dłużej stać czy może przyjmiesz od nas zamówienie? Za co ci płacą?- przerwał w końcu ciszę. Dziewczyna zawyła ze śmiechu.
-Słucham -powiedziałam krótko starając się nie wybuchnąć falą złości.
-Hym... tooo... Może na początek same dwie cole.. Tak Bels? - popatrzył na dziewczynę. ''BELS"' co za idiotyczny skrót. Dziewczyna pokiwała głową zatykając sobie usta żeby nie wybuchnąć ponownie śmiechem. Popatrzyłam na nich z zażenowaniem po czym odwróciłam się i ruszyłam do kuchni.
Ręce mi się trzęsły gdy nabierałam lód do szklanek. Jestem zadowolona z siebie że jeszcze nie wybuchłam. Sięgnęłam do lodówki po dwie butelki coli po czym ustawiłam je na tacy obok szklanek i ruszyłam do stolika. Chłopak opierał się łokciami o blat stolika i pochylał się w stronę Belli. Gdy podeszłam do nich, dziewczyna obdarowała mnie gardzącym spojrzeniem.
-Weźmiesz te łapy?- warknęłam do chłopaka. Musiałam gdzieś postawić ich zamówienie a ten idiota rozłoży się na cały stolik.
-Może grzeczniej? Bo Ci nie dam napiwku.-zakpił.
-Ohh. Zostaw sobie te pieniądze lepiej i kup coś swojej lasce. - złośliwie się uśmiechnęłam.
-Hymm, Ale to ty chodzisz w fartuszku. - odwzajemnił uśmiech i przeczesał ręką swoje bujne włosy. Izabella znowu wydała z siebie zduszony śmiech.

-Bels? Współczuję tobie i sobie samemu że musimy przebywać w jej towarzystwie. - zaśmiał się. -To miał być miły wieczór! - zawołał w moją stronę. Nie wytrzymałam. Chwyciłam szklankę Justina i całą jego zawartość wrzuciłam chłopakowi za kołnierz. Szybko ruszyłam po torbę i deskorolkę, która była oparta o nogi stolika mojej paczki po czym wybiegłam na pole. Rzuciłam deskorolkę, wskakując na nią w biegu i ruszyłam w stronę domu.
świetnie, czekam na kolejny!! :D
OdpowiedzUsuń